czwartek, 11 grudnia 2014

Krótka historia

Mam 20 lat, niebawem niestety już 21 a swoją historię z kelnerstwem zaczęłam w wieku 16 lat, nie jestem zatem nowicjuszem, jak mogłoby się wydawać.
Pragnę wspomnieć, że wszystkie nazwy imiona itepe zostają przeze mnie zmienione, nie chciałabym aby moje opowieści mogły się przyczynić do rozpoznania poszczególnych osób.
Wracając do meritum, obecnie jestem studentką pewnego kierunku medycznego, rzecz jasna nie jest to lekarski, chociaż bardzo bym chciała :)
Moja przygoda zaczęła się jednak dużo szybciej niż studia. Byłą to ostatnia klasa gimnazjum, pod koniec roku szkolnego skończyłam lat 16 i wpadłam na genialny pomysł znalezienia pracy, co nie było rzeczą łatwą. Nikt nie chce zatrudnić 18-latki, nie mówiąc tym bardziej, że ja wtedy miałam dopiero 16. Tak czy inaczej udało mi się znaleźć pracę w pewnej kawiarni. Jednak nie wyobrażajcie sobie małej cichej knajpki do której nikt nie wchodzi, to była wielka kawiarnia zatrudniająca mnóstwo osób i do której przybywały chordy ludzi, głównie na lody, które były wyśmienite (szczerze mówiąc nie wiele razy je jadłam, odkąd zaczęłam tam pracować nie mogłam na nie patrzeć). Pierwszy sezon tam spędzony był dla mnie koszmarem, wiele pracy czasami nawet kilkunastogodzinnej za praktycznie śmieszną stawkę, do tego rany na rękach (od gałkowania lodów przez długie godziny). Ostatnio mama mi powiedziała, że serce jej pękało jak widziała jaka byłam wykończona i styrana. Koniec końców pracowałam w tym samym miejscu przez trzy kolejne sezony (częściowo także w roku szkolnym), za każdym razem obiecując sobie, że to już ostatni raz, mimo że zajęłam się typowym kelnerstwem wcale nie było łatwiej.
Napiwki były dzielone pomiędzy całą załogę kawiarni, a bywało, że na zmianie było ponad 20 osób, więc kokosów nie zbijałam. Jak przypomnę sobie mój ostatni sezon tam, to aż mam dreszcze. Moje życie kręciło się tylko i wyłącznie wokół pracy nie potrafiłam o niczym innym rozmawiać, z resztą nic dziwnego pracowałam po 230h w miesiącu, a jak się domyślacie fortuny z tego nie zbiłam. Skończywszy liceum obiecałam sobie, że już nigdy więcej nie wrócę do tamtego miejsca, złożyło się na to wiele czynników. Pamiętam jak raz dostałam wielki opieprz za to, że śmiałam usiąść na chwilę, bo przecież nie wolno nic nie robić, w końcu płacą mi całe 6zł na godzinę. Nie było takiego czasu kiedy nie ma co robić, zawsze coś się znalazło. Szorowanie podłóg, framug od drzwi, skrobanie gum na podwórku.... Najlepsze z tego wszystkiego było pójście po wypłatę (za poprzedni miesiąc można było ją otrzymać po 15 kolejnego miesiąca) specjalnie pofatygowałam się w mój wolny dzień, kiedy menagerka powiedziała, że szef nie dał jej pieniędzy i mi nie da. Kilka razy pytałam czy mi wypłaci, czy nie, obruszona jak zawsze powiedziała, że nie. Nie muszę tłumaczyć mojej ogromnej frustracji, nie dość, że niewolnicza praca to jeszcze muszę się prosić o moje pieniądze.Potem pocztą pantoflową dowiedziałam się, że gdybym "poprosiła" to może by mi dała. Myślałam, że pęknę ze śmiechu, Zapracowałam na każdą minutę, wysłuchiwałam wieczne uwagi pod swoim adresem, z uśmiechem znosiłam niezadowolenie i wyzwiska klientów a ja mam jeszcze prosić o swoje pieniądze.
Ten koszmar na szczęście się skończył, kiedy opuściłam moje rodzinne miasto i wyjechałam na studia.
W marcu pierwszego roku studiów zaczęłam szukać pracy, odezwała się do mnie nowo powstająca restauracja. Z drżącym sercem poszłam na rozmowę kwalifikacyjną.
Właścicielka wydała mi się rzeczowa i bardzo sympatyczna, nie traktowała mnie z wyższością (a co najważniejsze miała doświadczenie w gastronomi, w odróżnieniu do poprzednich pracodawców) opowiadała mi o wszystkim jakbym miała już tam pracować i tak tam się stało.
Rozpoczęłam pracę dwa tygodnie po otwarciu. Trzydniowe szkolenie - płatne (ku mojemu zaskoczeniu - po wcześniejszych doświadczeniach czekało mnie jeszcze mnóstwo niespodzianek). Pomimo dużego doświadczenia musiałam się jeszcze dużo nauczyć, po pierwsze właściciele byli wymagający, co dobrze świadczy o firmie, pierwszy raz spotkałam się ze sprawdzianami ze znajomości karty. Wiele razy człowiek udaje się do restauracji, gdy pada pytanie do kelnerki, ona nie ma zielonego pojęcia o składzie dania, u nas nie ma na to miejsca.
Pamiętam, że na początku marzyłam, by minął ten czas wdrożenia, żebym wreszcie zżyła się z ekipą i nie była tą nową. Nie trwało to długo.
Wkrótce cała ekipa kelnerek (prócz jednej, która wkrótce pożegnała się z ekipą) zżyła się a chodzenie do pracy było przyjemnością (nie sądziłam, że kiedykolwiek to powiem). Po tygodniu wdrożenia ruszyłam na salę, obsługiwać klientów. Wreszcie odczułam czym są napiwki. Wcześniej wszystko było dzielone więc w dobry dzień miałam jakieś 20 zł, tutaj w dobry dzień miałam prawie 200 zł. To wszystko zaczęło się opłacać.
Okazało się, że wcale nie muszę spędzać w pracy ponad 200 godzin miesięcznie, żeby móc jakoś żyć. Wypłata stała się miłym dodatkiem do zarobków z napiwków. Na początku wszystko wydawało się być kolorowe jednak tylko i wyłącznie dlatego, że wcześniej pracowałam w nieciekawym miejscu. Obecnie nie bardzo mogę narzekać na warunki pracy i atmosferę jedynie na idiotyzm ludzi, który jest plagą w dzisiejszych czasach i wielokrotnie doprowadził mnie do łez, ale o tym trochę później....